foto: Gordon Blackler
Jesteś z wykształcenia chemikiem i informatykiem, przez wiele lat nauczałaś tych przedmiotów. Co sprawiło, ze od 8 lat zajmujesz się czymś zupełnie skrajnym – wizaż, stylizacja, analiza kolorystyczna, metamorfozy, warsztaty wizerunkowe…
– Często słyszę to pytanie… myślę, że należę do tej grupy szczęściarzy, którym Bóg dał obie półkule bardzo aktywne. Z jednej strony pasjonował mnie świat atomów i cyferek, bardzo lubiłam rozwiązywać zadania z matematyki i pisać równania z chemii, z drugiej zaś strony kochałam tworzyć. Kredki, farby, wycinanki, plastelina to były moje nieodłączne atrybuty w dzieciństwie. Potem doszły igła, nici i tkaniny. Można by rzec, że kreowanie wizerunku ćwiczyłam na moich lalkach. Szyłam im mnóstwo ubrań, robiłam makijaże przy użyciu flamastrów i kolorowych długopisów (dodam, że na tamte czasy to był super gadżet z Pewexu). Do tego wymyślałam fryzury i robiłam pokazy mody, gdzie modelkami były oczywiście lalki. Pierwszą kreację dla siebie uszyłam tuż przed balem ósmoklasisty i od wtedy zaczęła się przygoda z tzw. samoróbkami. W czasach studenckich szyłam też dla koleżanek. Najwspanialszą „klientką” była moja córka. Ilekroć uszyłam jej coś nowego, rozbrajała mnie takimi słowami „Mamo, ale super, nikt na świecie nie ma takiego ubrania jak ja.”
Zatem dlaczego nie poszłaś za tą pasją lecz wybrałaś ostatecznie studia chemiczne?
– Miałam na uwadze projektowanie w Łodzi, choć praca nauczyciela też mnie pasjonowała. W czasie kiedy kończyłam liceum w Polsce był dość trudny okres, na półkach sklepowych stał przysłowiowy ocet. Doszłam do wniosku, że przebić się na rynku modowym w czasach, gdy ludzie nie mają co do garnka włożyć i spędzają czas w kolejkach, jest jak walka z wiatrakami. Dlatego uznałam, że bezpieczniej będzie skończyć tzw. „normalne” studia i zostać nauczycielem. Zaraz po ich skończeniu zadziała się zabawna sytuacja, gdyż koleżanka poprosiła mnie o uszycie sukni ślubnej i zrobienie makijażu. Bardzo się zdziwiłam, bo byłam przecież samoukiem w tej materii, a tu chodziło o ważne wydarzenie – ślub. Ale jako, że lubię wyzwania postanowiłam mu sprostać. Usłyszałam wtedy od wielu osób „zostaw tę chemię i otwórz butik”. Pomysł mi się podobał, jednak zabrakło mi chyba odwagi i pieniędzy.
Co sprawiło w takim razie, że do tematu wizerunku wróciłaś po latach?
– Uważam, że jeśli drzemie w nas jakiś potencjał, że jeśli w sercu nosimy niespełnione dziecięce marzenia, to one będą do nas powracać jak bumerang i będą pragnęły ujrzeć światło dzienne. U mnie zadziało się to bardzo wyraźnie tuż przed „magicznym progiem wiekowym”. Dokładnie w 2005 roku poczułam, że praca z młodzieżą zaczęła mnie męczyć. Zaczęłam się dusić w przenośni i dosłownie, bo lekarz pulmonolog stwierdził początki astmy, a moja rodzinna lekarka zakomunikowała dość mocno: „Pani Mario to wypalenie zawodowe, proszę iść na roczny urlop i zrobić coś ciekawego dla siebie”. Tak też zrobiłam i jak się okazało były to prorocze słowa.
Skoro pasjonowało Cię głównie projektowanie i szycie, więc dlaczego trafiłaś do szkoły wizażu i stylizacji?
– Może to się wydać dla niektórych dziwne, ale poprosiłam swoje kochane Anioły (temat Aniołów to moja kolejna wielka pasja, może na inny już wywiad), aby pomogły mi w realizacji moich artystycznych uzdolnień i zaprowadziły w odpowiednie miejsce. Uznałam, że niekoniecznie ma to być projektowanie. Nie musiałam długo czekać. W ręce wpadła mi gazeta modowa Klifu, gdzie dowiedziałam się o konsultacjach ze stylistką. Coś mi kazało tam iść, mimo, że nie czułam potrzemy takich rad. Po krótkiej rozmowie okazało się, że Anioły doskonale wiedziały co robią. Owa Pani prowadziła szkolę stylizacji i wizażu. Od razu poczułam, że to jest to, że takich właśnie doświadczeń potrzebuję i za dwa dni rozpoczęłam naukę. Czułam się tam jak ryba w wodzie, a słowa właścicielki szkoły (notabene wizażystki i stylistyki z dużym doświadczeniem) utwierdziły mnie w wyborze. Wiele razy mówiła : „rzuć tę chemię, zajmij się wizerunkiem, masz wyczucie i smak”. Pracy w szkole wprawdzie od razu nie rzuciłam, ale zainwestowałam w kuferek i zaczęłam działać.
Jakie były Twoje pierwsze doświadczenia w tej pracy? Czy łatwo było Ci się tak przestawać, być z rana nauczycielem a po południu wirtuozem palety?
– Nie miałam z tym żadnego problemu. Praca wizażystki i stylistki była i jest dla mnie pewnym rodzajem medytacji. Oddaję się jej bez reszty i jakby przenoszę w inny świat. A propos początków … Nie uwierzysz ale moja pierwsza sesja była dość hard corowa. To był pomysł fotografa, a ja się dostosowałam jego oczekiwaniom. Sesja opowiadała o zagubionej i porzuconej dziewczynie w ciąży, która chce popełnić samobójstwo. Modelka miała stanąć na skraju balkonu i udać, że skacze. Widząc to, zamarłam. Dziewczyna zagrała świetnie bo jak się okazało, była to studentka szkoły teatralnej. Potem był dalszy ciąg opowieści obłąkanej dziewczyny min. akcja z surową wątróbką…. Brrr. Kolejna sesja też była ciekawym wyzwaniem, gdyż fotograf przyniósł kawał skóry od tapicera i poprosił o wykonanie dwóch stylizacji dla „dziewczyny Tarzana”. Tu się przydały moje zdolności krawieckie. Szyłam na tzw. poczekaniu, co ciekawe bez igły i bez nici. Pamiętam też doskonale mój pierwszy makijaż ślubny. Wyszedł super mimo, że posiadałam paletkę składającą się z zaledwie 4 cieni Mary Kay. No, ale w końcu jestem chemikiem i mieszanie to moja specjalność. (śmiech)
Na rynku jest wiele wizażystek, stylistek. Konkurencja duża. Czy jest coś co wyróżnia Ciebie?
– Na to pytanie pewnie najlepiej odpowiedziałby klientki, klienci i współpracownicy. Na pewno bardzo ważne jest dla mnie profesjonale wykonanie tego o co zostanę poproszona. Bardzo istotne jest też stworzenie lekkiej i przyjaznej atmosfery w czasie sesji jak i w pracy z indywidualnym klientem. Kreować cudzy wizerunek to wejść poniekąd w jego sferę intymną, zatem wymaga dużo taktu i delikatności. Ponad to moją misją jest nie tylko pomalować i wystylizować osobę, ale zwykle nawiązuję rozmowę, w której min. staram się inspirować do świadomego i szczęśliwego życia. Pokazuję swoim przykładem, że warto realizować swoje marzenia i pasje bez względu na przedział wiekowy. Zależy mi aby po spotkaniu zostawić „coś” więcej niż tylko rzemieślniczą usługę. To „coś” więcej, to dobra energia, optymizm, uśmiech, a nawet jakaś mądrość życiowa. Od lat pasjonuje mnie psychologia oraz rozwój osobisty i duchowy. Oczywiście nie jestem w tym nachalną. Dzielę się tą wiedzą o ile wyczuję, że klient ma taką potrzebę. Mając na uwadze mnóstwo miłych zwrotnych słów jakie słyszę, utwierdzam się w przekonaniu, że takie właśnie holistyczne podejście do klienta jest słuszne i w zgodzie ze mną.
Czy w związku z tym co powiedziałaś przed chwilą udaje CI się nawiązać dłuższe relacje z klientem?
– O tak, mam wiele Pań wiernych mi od lat. Są też takie, z którymi chodzę na kawę, a nawet na dyskotekę. Co ciekawe są to często kobiety dużo młodsze ode mnie, nawet o 20 lat. Przytoczę jedną z ostatnich zabawnych a zarazem niezwykłych sytuacji. Wykonywałam makijaż przyszłej pannie młodej podczas wieczoru panieńskiego. Nawiązała się szybko bardzo miła relacja, zostałam zaproszona do wspólnej kolacji, poruszyłyśmy mnóstwo tematów i uśmiałyśmy do łez. W pewnym momencie przyszła panna młoda popatrzyła mnie bardzo ciepłym wzrokiem i mówi: „ależ życie jest niesamowite, ja myślałam, że przyjdzie wizażystka, zrobi swoje i już, a my rozmawiamy jak byśmy się wieki znały”, a po chwili podeszła ze łzami w oczach i zadała pytanie: „Czy mogę Panią przytulić?” Przyznam, że doznałam konsternacji. Po czym usłyszałam „Pani bardzo mi przypomina moją nieżyjącą mamę, stąd taka prośba.” Oczywiście wzruszyłam się bardzo. A po chwili kolejna dziewczyna dodała „Pani nie tylko maluje, Pani daje jakby część siebie”. Wtedy już płakałyśmy wszystkie. Ta sytuacja pokazała mi bardzo mocno, że to co robię to nie tylko praca z pasją, ale to jakby rodzaj misji i że jestem na tzw. swojej drodze. A na koniec spotkania rozbawił mnie tekst: „Pani Mario proszę z nami jechać do Sopotu na imprezę”.
Pojechałaś?
– A jak myślisz?
Że tak.
– Przyznam, że miałam wielką chęć, gdyż uwielbiam tańczyć, jednak uznałam, że to jest wieczór przyszłej młodej i jej koleżanek.
Mówisz o miłych doświadczeniach, a czy były też przykre momenty?
– Hmm… jak to w życiu Jarku. Spotykamy ludzi, gdzie tzw. chemia zaskakuje od razu lub po chwili lub w ogóle. I tak też bywało, na szczęście sporadyczne przypadki. Ale nie biorę tego do siebie, bo przecież nie da się zadowolić 100% klientów nawet jak się bardzo staramy.
Chcesz przytoczyć jakieś zdarzenie?
– A chcemy mówić o negatywach? Moja filozofia to skupiać się na pozytywach, a negatywy traktować jako lekcję, po czym oddalić. Ale mogę przytoczyć jakąś sytuację, aby dać wyraz temu, że mino to, nie uciekłam przed realizacją swojej pasji. W jedną z sobót miałam wykonać 3 makijaże, pani młoda, mama i siostra. Po wykonaniu dwóch czekałam cierpliwie na Pannę młodą. Nagle czuję, że Panie patrzą na mnie jakoś tak dziwnie, w końcu pytam co się stało, że Panna młoda się nie pojawia? Na to mama młodej robi wielkie oczy i mówi: „a to Pani nic nie wie? Córka dostała w prezencie pakiet – fryzura i makijaż i teraz jest właśnie w salonie czesana i malowana, ojjjj zapominała widocznie Panią poinformować”. Albo inna sytuacja, pomyliłam kiedyś nieświadomie mieszkania. Zadzwoniłam do sąsiadów klientki. Wyszedł jakiś wściekły Pan, który na mnie strasznie nakrzyczał i wręcz poszczuł psem. Bywają też inne przedziwne sytuacje np. pan młody przywiózł bukiet nie w tym kolorze jaki chciała młoda, ona wpadła w histerię, bo kolor kwiatów nie grał z jej makijażem. Przekonałam ją do zmiany koloru ust i udało się opanować sytuację.
Wspominałaś o paletce cieni Mary Kay. Wiem, że jesteś doradcą piękna w Mary Kay i świadczysz tzw. złoty serwis, na czym to polega?
– O tej pracy, firmie i kosmetykach mogłabym mówić dużo dobrego. Znam je od 8 lat i pracuję na nich. Wysoka jakość, wydajność i trwałość. Jest to jedyna firma na świecie, która każdej klientce świadczy „złoty serwis” . Polega to na organizowaniu spotkania podczas, których wykonuję profesjonalny i indywidualny dobór kosmetyków do pielęgnacji i makijażu, dostosowany do potrzeb skóry. Każdy dobrany produkt klientka może „przymierzyć”, dzięki temu nie kupuje w tzw. ciemno. W dodatku w razie niezadowolenia może produkt wymienić, a nawet zwrócić. Czyli pełna satysfakcja.
Zapytam jeszcze o plany na najbliższy rok. Jakieś nowe wyzwania?
– Ooo mam tyle pomysłów i marzeń, że modlę się o co najmniej 100 lat życia w zdrowiu i świetnej kondycji. Oczywiście w dalszym ciągu chcę zajmować się kreowaniem wizerunku, „budzić” to wewnętrzne piękno, szczególnie u kobiet, ale chcę to czynić jeszcze w szerszym kontekście. Wspominałam, że pasjonuje mnie rozwój osobisty i skierowana jestem w życiu na tzw. pozytyw. Postanowiłam pójść dalej za tą energią i podjęłam właśnie studia podyplomowe w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie na bardzo wymownym kierunku „psychologia pozytywna”. Moim marzeniem jest stworzyć „przestrzeń” dla osób w rożnym wieku, gdzie będę „uzdrawiać” tzw. cztery strefy, a jedną z nich jest oczywiście wizerunek. Chcę pomagać w myśl idei „Ty nie jesteś problemem do naprawienia, ty jesteś cudem do odkrycia”. Z tym kierunkiem studiów wiążą się jeszcze inne pomysły, ale póki co nie zdradzam więcej. Inne wyzwanie dotyczy tańca, to też niezrealizowane pragnienie z dzieciństwa. Czuję coraz większą potrzebę aby je ziścić, jako, że jedna z moich dewiz życiowych brzmi: „chcę przejść przez resztę życia tanecznym krokiem, dosłownie i w przenośni”.
Kończąc powiedz Mario, co byś więc poradziła kobietom, jeśli chodzi o to “nigdy nie jest za późno na realizację dziecięcych pragnień?”
– Aby w tym całym pośpiechu dnia codziennego i trosce o innych, znalazły też czas dla siebie, dla swoich pragnień i pasji. Aby posłuchały tego co w duszy gra teraz i co grało w dzieciństwie i szły za tym, bez względu na ograniczenia, krytykę innych, z która ja się dość często spotykałm.. Bo tylko my sami wiemy co jest dla nas najlepsze i co jest z nami w zgodzie. Aby zamieniły sabotujące siebie przekonania takie jak: „nie mam dla siebie czasu”, „nie mam na to siły”, „na to jestem za stara”, na przekonania pełne wiary , mocy i miłości do siebie. Wiem, że to nie jest łatwe i nie dzieje się z dnia na dzień. Podpowiem, że warto jest skorzystać ze szkoleń, warsztatów i książek dotyczących samorozwoju. Mając na uwadze swoje doświadczania powiem raz jeszcze, że nigdy nie jest za późno, aby rozbudzić naszą kobiecą, wewnętrzną MOC, rozwinąć skrzydła i wzlecieć ku swoim marzeniom. Dlaczego? Bo podążanie po drodze spójnej ze samą sobą i życie z pasją daje poczucie spełnienia, szczęścia, równowagi, atrakcyjności, wolności, czego Wszystkim życzę. Wiadomym jest, że jeśli emanujemy szczęściem i pasją, to zarażamy i inspirujemy innych i to jest piękne.
Dziękuję Ci Mario za rozmowę, zatem tanecznym krokiem zmierzaj ku swoim marzeniom…
Rozmawiał: Jarosław Waśkiewicz, Prezes Klubu Marka jest kobietą, redaktor naczelny Biznesu na fali