Pojęcie bycia we „właściwym stawie” poruszaliśmy z Jarosławem, prezesem klubu „Marka jest kobietą Businesswoman Club” od marca tego roku. W rozmowie na żywo, w mailach, przez telefon, często padało to pojęcie…
Pewnego dnia, na którejś ze stron internetowych przeczytałam, że: „…ryby żyjące w prawidłowo utrzymanym zbiorniku, mają dostęp do różnorodnego pokarmu naturalnego”. Hmm. Dalej, że: „…w stawach hodowlanych ryby dokarmia się w celu polepszenia ich przyrostów, w ogrodowych oczkach wodnych natomiast konieczność podawania paszy, jest związana ze stosunkowo dużym zagęszczeniem zwierząt przy niewielkiej powierzchni zbiornika. Podawanie pokarmu stanowi ważny element procesu oswajania”.
O co chodzi z tym stawem, pokarmem, przyrostem? Bo chyba nie o taki staw chodzi?
Ambicja i motywacja to moje cechy wrodzone. Wiadomo jednak jak to bywa w realnym świecie. Są wzloty i upadki, więc tak jak u wszystkich, tak i u mnie bywały okresy „chwały”, w których jako manager jednej firmy czy później współwłaściciel innej firmy zarabiałam pieniądze, dzięki którym realizowałam swoje marzenia odnośnie kursu Trenera w Turcji, ukończenia Akademii Coachingu, szerokiej gamy kursów z zakresu kompetencji miękkich, ale też podróżowałam do wielu krajów Europy i nie tylko, stołowałam się w drogich restauracjach, pomagałam innym. Prowadziłam życie finansowo udane.
Bywały też okresy „zimy”, kiedy następstwem pewnych decyzji, celem było przetrwać i czasami bardzo ciężko pracować, aby coś stworzyć, rozwinąć, osiągnąć, czy zbudować od podstaw. Te okresy uczą najwięcej, otwierają oczy i umysł na to, co w życiu tak naprawdę ważne i pokazują jak doceniać nawet przełomowe i trudne dla nas momenty.
Ilu z nas musiało w życiu na coś ciężko zapracować? Pamiętam kiedy jako 14-letnia dziewczynka jeździłam na zbiory truskawek, sprzedawałam owoce przy ulicy, żeby kupić sobie rower, telewizor, o którym wtedy marzyłam czy też ubrania. W domu się nie przelewało. To, co zarabiał tata starczało czasami tylko na życie, a mama pomagała ile mogła, lecz czasy były inne. Marzyłam o tym, aby w życiu mieć lepiej. Nie tylko ja. Kiedy w rozmowach z ludźmi biznesu otwieramy się przed sobą i mówimy sobie w oczy, z uśmiechem na twarzy jak było, okazuje się, że wielu z nas przebyło drogę ciężkiej pracy, wie co znaczy zapracować na sukces własnymi rękami, przebyć długą i pełną wyzwań drogę, aby znaleźć się w miejscu, w którym jest się dzisiaj.
W szkole uczyłam się wzorowo, chociaż nie poświęcałam zbytnio czasu na naukę. Po ukończeniu Liceum Ekonomicznego, poszłam na studia, które na pierwszym roku pomagała opłacać babcia i rodzice, dla których było to wielkim wyzwaniem. Pojawiła się pierwsza w moim życiu opcja wyjazdu do pracy w Wielkiej Brytanii. A ponieważ potrzebowałam pieniędzy na dalszą naukę – nie zawahałam się ani chwili. Dzięki tej decyzji jak się później okazało jako 20-latka jeździłam ładnym autem i sama opłacałam dalszą naukę. Uśmiecham się: po tym jak po powrocie z pracy wyleczyłam nos z dolegliwości i odbyłam rehabilitację na zapalenie ramienia. W wyniku alergii, pracując w szklarni w ciągłym kurzu przy rozładunku dyń, przedawkowałam krople do nosa nie mogąc swobodnie oddychać i po powrocie do Polski borykałam się z tym przez kolejne pół roku.
W niedługim czasie, dostrzegłam kolejne możliwości, kolejny wyjazd do UK. Praca niełatwa, lecz dająca pieniądze i nie powodowała skutków ubocznych na zdrowiu. W tamtych latach z uwagi na przelicznik funta szterlinga w odniesieniu do złotówki, opłacało się pracować w Wielkiej Brytanii, a tato zawsze mawiał: „Do odważnych świat należy”.
Przed ukończeniem studiów rozpoczęłam pierwszą poważną pracę w Dziale Technicznym jednej z bydgoskich firm jako doradca ds. Wentylacji i Klimatyzacji. Lubiłam tę pracę.
Pokazywałam klientom opcje, podsuwałam korzystne rozwiązania, skutecznie podążałam za klientem, jego potrzebami i uważnie słuchałam. Pierwszym ukończonym przeze mnie kierunkiem studiów była: Inżynieria Środowiska na Wydziale Budownictwa Uniwersytetu Bydgoskiego.
Tak więc od 25 roku życia pięłam się po szczeblach kariery zawodowej. Pierwotnie w Polsce, dalej w UK, zdobywając coraz większe doświadczenie w różnych branżach, zmieniając co jakiś czas przysłowiowy „staw” i awansując ze stanowiska opiekunki na Administratora w biurze, Administratora na Managera w jednej firmie, następnie z Project Managera na Managera finansowego w innej. Zdobywając coraz większe doświadczenie zawodowe. W końcu w roku 2014 otrzymując ofertę założenia w UK firmy handlowej w spółce.
W tamtym momencie mojego życia, myślałam: „będzie to mój staw”, być może uważałam to też za swój szczyt. Podjęłam wyzwanie i w krótkim czasie z otoczenia zaczęły napływać komentarze: „udało Ci się”, „jesteś w czepku urodzona” i inne, które w ustach innych ujmowały mi to, co było faktem i co sama osiągnęłam.
Mało kto widział jednak, jak codziennie, 7 dni w tygodniu, dzień pracy rozpoczynam o 7:30, a kończę o godzinie 23, czasami o 24, odbierając ostatni telefon, czy zamykając laptopa z ułożonym harmonogramem dostaw, odpowiedzią na reklamację, ofertą w odpowiedzi na zapytanie ofertowe czy też notką w kalendarzu o opracowaniu i wprowadzeniu nowej procedury w firmie. Poświęciłam się temu bezgranicznie, pragnęłam mieć „biznesowe dziecko”, czyli coś stworzonego przeze mnie od podstaw i w czym będę czuła się wolna i zawodowo spełniona.
Nic bardziej mylnego…
Po blisko 3 latach zaczęłam odczuwać duszność i zamknięcie jak w klatce. Rutyna, przepracowanie, różnice w poglądach wspólników co do dalszego rozwoju firmy, stagnacja i tęsknota za tym, aby tworzyć coś, co daje innym wartość, daje możliwości przekazania wiedzy, rozwiązuje ich niematerialne problemy. Jednym słowem pragnienie bycia w „odpowiednim stawie”.
Czy znane jest Wam uczucie „duszności”?
Może przytłaczająca praca, środowisko, stagnacja, czasami nieudany związek. To tak, jak wyobrazić sobie pływanie ryby w stawie zimową porą, pod oblodzoną powierzchnią. Chciałaby wypłynąć, wyskoczyć i doznać bycia przez chwilę na powierzchni, ale jest przeszkoda, którą stanowi lód.
Czas zmiany i dalszych poszukiwań zbliżał się wielkimi krokami.
W roku 2017 po odejściu z firmy, rozpoczynałam współpracę z drugą szkołą językową, w której świadczyłam usługi jako Trener języka angielskiego. Zajmowałam się też dodatkowo coachingiem. Mieszkałam już w Polsce i wciąż szukałam swojego miejsca.
Ludzi z którymi razem można wzrastać, realizować pomysły, tworzyć coś wartościowego dla innych. Tych, dla których biznes jest ważny, ale ważniejsze jest to, co ponad nim, co oparte na prawdziwych wartościach.
W poprzedniej placówce byłam rok dopóty, dopóki trwał proces nauki i rozwoju.
Zgadzacie się z tym, że: „jeśli się nie rozwijasz, a masz taką potrzebę, to wewnętrznie obumierasz”?
Nowa placówka, szybkie rozwinięcie skrzydeł, sprawiło, że w krótkim okresie stałam się najlepszym według opinii innych Trenerem w niej. Dlaczego? Dlatego, że kierowałam się jedną zasadą. W każdym „stawie” i teraz również na zajęciach dawałam z siebie 100%.
Podążałam za kursantem, dbałam o atrakcyjność zajęć, dopasowywałam scenariusze, ćwiczenia, temperament do uczestnika. Czasem podejmowałam wiele decyzji podczas 60 minutowych zajęć. Po to, aby osiągnąć rezultat, po jaki przychodzili kursanci.
Nowe wyzwania we współpracy, wystąpienie jako tłumacz podczas konferencji, ale też na tym etapie od pewnego czasu rozwój własnych pomysłów i programów takich jak: cykliczne warsztaty rozwojowo-wizerunkowe dla kobiet, szkolenia dla firm, sesje coachingowe, doradztwo biznesowe. To wszystko wywoływało uczucie większego „głodu” i mimo wszystko „tęsknoty”, cokolwiek to wtedy oznaczało. Po kolejnym roku ponownie wystąpiła duszność, jak ta w stawie pod lodem.
Czyżbym wciąż była w pewnym stopniu narzędziem do spełniania celów innych? O co chodzi?
Pewnego wieczoru kładąc się do łóżka, leżałam i myślałam sobie: „Boże, który zarządzasz tym światem, spraw, aby stało się coś, co sprawi, że odnajdę swoje miejsce, właściwy staw – ludzi, przestrzeni, naturalności, spełnienia”.
Uśmiecham się, ponieważ czasami, jeśli czegoś bardzo pragniemy i wysyłamy prośbę, wszechświat w taki sposób „ułoży dla nas klocki”, że stworzy nam okoliczności, których się nie spodziewaliśmy, dokładnie wtedy, kiedy nawet o tym nie wiedząc, jesteśmy gotowi. I tak też się stało. Kropkę nad „i” postawiła na moją prośbę siła wyższa, którą wielu nazywa „Bogiem”.
Jest czerwiec 2018 – czerwcowe popołudnia w przerwie między zajęciami w Grudziądzu, w Centrum Językowo-Szkoleniowym PROGRESS Joanna Jakubowska – rozmawiam przy kawie ze znajomymi, wychodzę na lunch, rozmawiam z klientami, zapisuję na zajęcia, omawiam pomysły z ludźmi z którymi współpracuję lub komunikuję się z tymi, którzy zwyczajnie napiszą co słychać.
Zamieszczam rozwojowe treści na profilu facebook
Przygotowuję koncepcję kolejnych warsztatów dla kobiet, przewiduję je na wrzesień, szkoleń.
Rozmawiam z Jarosławem, prezesem klubu Marka jest kobietą: o przemyśleniach, wnioskach, wartościach, o tym co tu i teraz i o tym, co się będzie dalej tworzyło.
Jeszcze rok temu otwarcie własnej placówki, w której prowadzę dopasowane do potrzeb klientów kursy językowe, czy to biznesowe, czy przygotowania do rozmów o pracę, egzaminów, treningi płynności mówienia, warsztaty językowe czy usługi szkoleniowe pozostawało w strefie marzeń.
Dzisiaj odnalazłam, tworzę dalej i mam swój „staw”. Staw, w którym odczuwam wolność, swobodę i szczęście. Jest w nim czas i przestrzeń na rzeczy wartościowe, odbywanie rozmów. Stanowię własne narzędzie w realizacji własnych pomysłów, często we współpracy z innymi.
Jest spełnienie. Ale to nie wszystko…
Staw, w którym pływam, jest częścią innego stawu: większego, silniejszego, opartego na wsparciu, samorealizacji „ryb” w nim pływającym. Organizmy żyją tu w prawidłowo utrzymanym ekosystemie – harmonii, równowagi, naturalności przepływów. Staw ten jest pełen ludzi życzliwych, wartościowych, inteligentnych i świadomych. Panuje w nim szacunek, wzajemna akceptacja, wolność działania, wolność wyboru. Wszystko, co się w nim dzieje, dzieje się we właściwym czasie, rytmie – po prostu, dzieje się. Działania mają dobry cel, opierają się na wartościach większych niż tylko biznes. Dzieją się ponad wszystko, pomimo wszystko – dzieją się długofalowo, mają głębszy sens.
Ten specyficzny „ekosystem” utworzony został przez ponadprzeciętnego człowieka. Osobowość ponad innymi, wyróżniająca się wyjątkową świadomością, wyrozumiałością, akceptacją i inteligencją. Która jednocześnie nie jest „ponad”, bo pomaga, słucha, naprowadza na tor i tworzy dalszą przestrzeń do działań. To niezwykły ogólnopolski (międzynarodowy) „staw”, rodzina, ekosystem – nazywa się klubem „Marka jest kobietą Businesswoman Club” 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Joanna Jakubowska
Joanna Jakubowska – Business Language & Coaching
Przeczytaj więcej o nas, w zakładce KLUB, przyłącz się!
https://www.markajestkobieta.pl/klub-kobiety-na-fali/
Klub Marka jest kobietą Businesswoman Club – Twoja silna strona kobiecości, przyłącz się! www.mjkorg.janwaski.stronazen.pl // napisz do nas: #
Biznesnafali.pl – bo w życiu jak w biznesie, warto być na fali :: nasz medialny partner, biznesowe okno na świat współpracy i wzrastania :: www.biznesnafali.pl