Każdy ma własną definicję szczęścia, spełnienia, zadowolenia z życia. Wszyscy wyznaczamy własne cele do których dążymy. I albo je zaspokajamy czując chwilowe nasycenia bądź satysfakcję, albo ciągle gonimy za czymś, co momentami wydaje się nieosiągalne. W każdej sferze życia istotny powinien być złoty środek.
Na teorii złotego środka opiera się horacjanizm – zespół idei zawartych w poezji Horacego. Głosi on, że żyć należy w zgodzie z naturą, brać od świata tyle, ile potrzeba, nie za wiele, ale i nie za mało. Zachowywać w swych dążeniach umiar, ale osiągać to, co ma nam przynieść szczęście i poczucie spełnienia.
W starożytności Arystoteles głosił, że człowiek powinien dążyć do szczęścia, które jest naszym celem ostatecznym i najwyższym dobrem. Powinien kierować się w swoim postępowaniu umiarkowaniem, które jednak nie ograniczało by jego potrzeb. Żyjąc zgodnie z teorią złotego środka powinniśmy umieć „wypośrodkować” swoje postępowanie co pozwoliłoby na poczucie spełnienia oraz satysfakcji. Aby nie popadać w skrajności, powinniśmy szukać metody by zaspokoić wszystkie swoje żądze, zachowując przy tym zdroworozsądkowy umiar. Arystoteles wierzył, że kierowanie się w życiu teorią „złotego środka” jest drogą do osiągnięcia pełnego szczęścia. Podkreślał jednak, że znalezienie go często nie jest łatwym zadaniem.
A jak jest w XXI wieku? Czy metoda złotego środka nadal odgrywa ważne znaczenie w naszym życiu? Z pewnością można ją odnieść do każdej ze sfer: zawodowej, rodzinnej oraz partnerskiej.
Zasada – jak się nie rozwijasz, to stoisz w miejscu, ma szczególne odzwierciedlenie w pracy. Możemy być zadowoleni z zajmowanej posady, pensji oraz pracodawcy. Jednak jeśli nie będziemy dążyć do pogłębiania swojej wiedzy, to w pewnym momencie może się okazać, że nie my, a koleżanka z krótszym stażem pracy dostanie awans. Nowo zainstalowany program szybciej przyswoi kolega, który ledwo co ukończył studia i jako świeży pracownik chłonie wiedzę jak gąbka, a my mamy awersję do wszelkich nowości i sprawniej działaliśmy w systemie, który był nam już dobrze znany.
Nawet jeśli będziemy wieloletnim pracownikiem w jednej firmie, to bez chęci i zapału do rozwoju oraz nauki nowych rzeczy, staniemy się najsłabszym ogniwem w zespole.
Kiedyś usłyszałam, że inwestycja w siebie, jest najlepszą rzeczą jaką możemy sami sobie podarować. Zgadzam się z tym w 100%. Nowe szkolenia, kolejne studia bądź kursy wzbogacają nie tylko naszą wiedzę, ale dają też możliwość rozwoju oraz uaktualniania zmieniających się norm i zasad w każdej dziedzinie. Są też takie zawody, w którym rozporządzenia wprowadzane są na bieżąco i chcąc nie chcąc trzeba się z nimi zaznajamiać.
W jakim momencie życia zawodowego rozpoczyna się proces zapominania o złotym środku? W przypadku gdy praca staje się całym naszym życiem, zajmuje nam połowę lub większość dnia. Kiedy poświęcamy się jej w całości, nie myśląc i nie licząc się z bliskimi, którzy czekają, aż wrócimy do domu i znajdziemy dla nich czas. Jeśli próbujemy dojść do pozycji zawodowej, do której niekoniecznie posiadamy predyspozycje. Wyznaczanie celów zawodowych powinno być adekwatne do naszych zdolności oraz możliwości. Wiadomo, że z introwertyka nie zrobimy charyzmatycznego lidera, który porwie za sobą tłumy.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu takie podejście odpowiada. Przecież mamy czasy, w których panuje wyścig szczurów, trenerzy, mentorzy, wyskakują na każdym rogu jak logo Biedronki, wielkie plany i ambicje, należy zaspakajać… Ok, wiem, rozumiem. Pamiętajmy w tym wszystkim tylko o jednym: pracujemy, aby żyć, a nie żyjemy, by pracować.
Przez ostatnich kilkadziesiąt lat zmieniło się podejście do wychowywania potomstwa. Nasi rodzice inaczej nam dogadzali, my swoje pociechy też wychowujemy w innej formie. Kilka dekad wstecz zasady i obowiązki były czymś normalnym w kwestii układania potomstwa. Nawet na przysłowiowego szturchańca nikt nie reagował lamentem czy obroną praw człowieka. Obecnie przypadki bezstresowego wychowania sprawiają, że dziecko w ogóle żadnego napięcia nie odczuwa, tylko całe otoczenie, niekoniecznie będące z nim spokrewnione, jest zestresowane.
Nie będę wątku za długo rozwijać, bo żadnej z matek nie planuje się narazić, ale wydaje mi się, że trochę zasad połączonych z obowiązkami, w domu wypełnionym miłością, może okazać się idealnym złotym środkiem do wychowania pociechy.
A jak jest w życiu prywatnym? Tę kwestię można rozkładać na kilka czynników, ale skupię się na jednym przykładzie. Zasadę „goniącego króliczka” pewnie każdy zna?!
Dla większości mężczyzn kobieta jest bardziej atrakcyjna w momencie, gdy jest dla niego nieosiągalna. Kiedyś brzmiałoby to jak science fiction. Po latach doświadczeń każda z nas wie, że tak po prostu się dzieje. Dlaczego?
Schemat jest dość prosty. Gdy na początku ON Cię poznaje jest Tobą zafascynowany. Jesteś niemalże jego ideałem, wymarzoną bohaterką z kreskówki, z cechami jego matki, tylko gorzej gotującą, ale za to bardziej sexy. Przez pierwsze tygodnie ON się stara, wymyśla dla Was ciekawe randki, przyniesie czasem „chwasta”, aby wyjść na romantyka, zarzuca komplementami i zapewnia, że jesteś tą jedyną (cokolwiek to dla niego oznacza). Po jakimś czasie proponuje wspólne mieszkanie (i to przed ślubem (!) – w końcu mamy XXI wiek).
Ty zaślepiona godzisz się i co? Skoro on chce z Tobą zamieszkać, to myślisz, że jesteście ze sobą tak już „na poważnie” i tylko czekasz kiedy zacznie jubilera odwiedzać.
Z zaślepienia bądź z miłości z niezależnej singielki nieświadomie przeradzasz się w przysłowiową kurę domową. Gotujesz, pierzesz, sprzątasz, czekasz, aż on wróci do domu… Zapominasz nawet, że masz koleżanki i że mogłabyś się z nimi czasem spotkać na kawę i po babsku poplotkować. Masz mroczki przed oczami, więc się godzisz na wszystko o co on Cię poprosił. Szczerze wierzysz w Waszą głęboką miłość, która niemalże o Harlequin’a by się otarła.
I tu w pewnym momencie zasada złotego środka została zachwiana. Dlaczego? Ponieważ pomiędzy praniem, gotowaniem, a wyczekiwaniem w oknie, aż on przyjedzie, kobieta zatraca samą siebie. Zapomina, że miała swoje życie zanim on się pojawił. Że chodziła na spotkania z przyjaciółmi, wyjeżdżała na weekendy, a patrząc w lustro nie musiała od kogoś słyszeć, że „ładnie wygląda”, bo sama o tym wiedziała.
W tym samym momencie, kiedy ONA się stara dla NIEGO, on odczuwa osaczenie i zmęczenie materiału. Ma wrażenie, że nie związał się z kobietą, tylko oplata go jakiś bluszcz.
I pomimo tego, że w tej samej chwili ONA się bardzo stara, to dla NIEGO jest już nieciekawa, bo oddała mu wszystko… a mężczyźni niestety często mają tak, jak małe dzieci. Pobawią się nową zabawką, a później chcą kolejną, którą się jeszcze nie nacieszyli…
Związanie się z drugą osobą wcale nie musi świadczyć o zatraceniu własnej indywidualności. Ważne jest, aby posiadać pasje i móc w nie „uciec” od swojej drugiej połówki, tylko i wyłącznie po to, aby mieć przestrzeń i czas dla siebie. Niestety, my kobiety, często o tym zapominamy. Oddajemy siebie i swoją niezależność mężczyźnie, nie licząc się z faktem, że robimy sobie tym krzywdę.
Powinnyśmy mieć własne hobby, znajomych i życie w życiu z partnerem, tylko chociażby po to, aby w przypadku gdy związek zakończy się fiaskiem, łatwiej nam będzie do czegoś wrócić i przetrwać niełatwy okres rozłąki.
Kobieta, która jest jak nieodgadnięta karta zawsze mężczyźnie wydaje się bardziej intrygująca. Prościej ujmując – z facetem jest jak z psem w doświadczeniu Pawłowa. Potrzebny mu bodziec, aby zareagował. I tak niestety należy z mężczyzną postępować, aby ciągle na nas patrzył jak na pierwszej randce, tj. dostarczać mu bodźce, intrygować, fascynować, a czasem i po prostu zignorować, aby poczuł, że o nasz czas ON też musi zabiegać.
Podobne działanie ma miejsce w drugą stronę. Mężczyzna nie powinien zabierać partnerki na wyjście z kolegami, bo wtedy takie spotkanie pozbawia go statusu „męskiego wieczoru” , a facet, który tak postąpił traci szacunek w gronie kolegów Pary, które są ze sobą na tyle kompatybilne, że pojawiają się wszędzie razem, stają się mniej atrakcyjnie dla otoczenia. Przy organizowaniu jakiegoś babskiego mitingu od razu zapala się czerwona lampka czy zaprosić koleżankę X, skoro wiadomo, że ona zawsze będzie ze swoją mniej urodziwą połówką.
W związku powinniśmy się traktować jak takie zbiory matematyczne. Każdy ma swoją przestrzeń, która jest charakterystyczna tylko i wyłącznie dla jednej ze stron, ale obie te składowe mają część wspólną, która je łączy.
Wyważone podejście do życia, pracy, partnerstwa powinno przynieść nam szczęście. Tak przynajmniej twierdził Arystoteles. Sami jednak wiemy, że nie jest to takie proste, szczególnie, kiedy gonimy za pracą, chcemy mieć kochającą rodzinę i idealny układ partnerski. Wiem, że nie wszystko i nie od razu można osiągnąć. Ale warto jednak czasem zrobić sobie chwilę refleksji, zastanowić się nad własną egzystencją i idąc śladami greckiego uczonego, zachować zdroworozsądkowy umiar.
Powodzenia!
Autor: Michalina Cwalina
A jaka jest twoja droga poszukiwania “złotego środka”? Napisz: #
Czytaj, rozwijaj się, przyłącz się do Klubu Marka jest kobietą Businesswoman Club:
https://www.markajestkobieta.pl/klub-kobiety-na-fali/