Dziś dla odmiany nie o prawie, a o prawnikach. Sprowokowana sytuacją, której niedawno doświadczyłam na własnej skórze, zaczęłam się zastanawiać, skąd ten stereotypowy wizerunek prawnika… ale może od początku.
Jeden z klientów Kancelarii zlecił przygotowanie pakietu regulaminów pracowniczych, które stały się niezbędne w związku ze zwiększeniem liczebności załogi. Po ich opracowaniu zostałam poproszona o wzięcie udziału w spotkaniu z pracownikami, w trakcie którego miałam po krótce przybliżyć pracownikom, co i dlaczego zostanie wprowadzone do stosowania w ich firmie (tak na wypadek gdyby nie każdy jednak przebrnął przez regulaminy – choć oczywiście każdy musiał potwierdzić, że zapoznał się z ich treścią, to wiadomo, jak jest z czytaniem tego typu tekstów… ;).
Po omówieniu z Prezesem Zarządu Spółki założeń i agendy spotkania, do Sali zaproszono pracowników. Dodam tylko, że po środku Sali stał stół mieszczący kilkanaście osób, przy którym siedziałam wraz z Prezesem. Gdy załoga zaczęła się schodzić, odruchowo wstałam, żeby pozbierać swoje torby z krzesła obok mnie, tak aby zrobić miejsce dla któregoś z pracowników (wiadomo było, że miejsc siedzących zabraknie, bo pracowników było ponad 20). Widząc co robię, Prezes uśmiechnął się i po cichu powiedział do mnie: „nie trzeba – i tak będzie wolne”.
Zdziwiona zapytałam dlaczego – przecież bez sensu, żeby pracownicy stali, skoro są wolne miejsca. Jednak Prezes brnął dalej – a mianowicie zaproponował mi zakład, że wszystkie miejsca przy stole będą zajęte, poza tym 1 – obok mnie, bo – jak dodał przyjmując to za (że zacytuję klasyka) „oczywistą oczywistość” wiadomo, że wszyscy się boją prawników! Próbowałam zaprzeczać, że jak to, że przecież to nie spotkanie w sprawie zwolnień grupowych, tylko bardziej rozmowa, dla pracowników, żeby wyjaśnić, przybliżyć, pomóc zrozumieć… ale moje tłumaczenia spotkały się tylko z pobłażliwym „zobaczymy” i uśmiechem.. I wiecie co? Przegrałam zakład.. Poważnie – kilka osób wolało stać, a wolne krzesło obok mnie przez całe spotkanie pozostało puste… Mniejsza o przegrany zakład, ale zaczęłam się zastanawiać, skąd ten strach czy nawet niechęć na hasło „prawnik”…
I tak sobie myślę, że albo w grę jak zawsze włączyły się stereotypy, albo negatywne dotychczasowe doświadczenia z kolegami po fachu, albo jedno i drugie…
Nie ukrywajmy przecież, że większość osób na samo słowo prawnik czuje lęk („może będzie przygotowywać zwolnienia”) tudzież niechęć („na pewno wymyśliła coś, żeby nam utrudnić życie”), a już zapowiedź, że prawnik będzie opowiadać o regulaminach powoduje co najmniej automatyczne ziewanie („o rany ale to będzie nuuudne” i „na pewno i tak nic z tego prawniczego bełkotu nie zrozumiem”)… Myślę, że pokutuje również stereotyp niedostępnego Pana Mecenasa, siedzącego za biurkiem, zasłoniętego wielkimi kodeksami i…własnym (równie wielkim) ego. Tymczasem te czasy już (mam nadzieję) minęły, a takie postawy, które kiedyś były regułą, dziś odchodzą w zapomnienie, jako zupełnie nieprzystające do rzeczywistości biznesowej.
Analizując przebieg spotkania za swój sukces uznałam to, że w jego czasie nie tylko nie było ziewania, ale też udało mi się wywołać kilka uśmiechów (zwłaszcza omawiając kwestię spożywania alkoholu w miejscu pracy ;-)), a nawet skłonić do nieśmiałej dyskusji nad kilkoma kwestiami praktycznymi. Ale krzesło pozostało puste… co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nadal powinnam kontynuować starania i wysiłki w przekonywaniu, że prawnik nie tylko nie gryzie, ale i można z nim zupełnie normalnie i po ludzku porozmawiać… i to ze zrozumieniem – obustronnym 😉
O autorze: Magdalena Raniszewska, radca prawny, prowadzi Kancelarię Rady Prawnego w Gdyni, specjalizującą się w świadczeniu szeroko pojętej pomocy prawnej na rzecz przedsiębiorców, w zakresie ich kompleksowej obsługi prawnej we wszystkich aspektach funkcjonowania, w szczególności spółek prawa handlowego, dbając o bezpieczeństwo prawne prowadzonej działalności. Kancelaria zajmuje się również obsługą klientów zagranicznych.