Okres wakacyjny to dla jednych czas odpoczynku i relaksu, a dla innych możliwość spotęgowania działań zawodowych. Zwłaszcza jeśli prowadzi się własną firmę i jest się świeżo upieczonym przedsiębiorcą. Warunkiem niezbędnym w tej drugiej opcji jest jeszcze wysłanie podopiecznych na wakacje. A jeśli „wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni…” cytując Kazika Staszewskiego, to trzeba znaleźć równowagę i po wysłaniu dziesiątek maili, odebraniu telefonów, wysłaniu zleceń, zamknięcia raportów i miliona innych spraw, można się oddać kontemplacji przyrody, spacerom po uroczych uliczkach miasta lub zająć się sportem. Dla każdego coś dobrego…
I tak wczoraj wieczorową porą usiedliśmy z małżonkiem na Krakowskim Przedmieściu, a ja wspominałam moment, kiedy pierwszy raz stanęły moje nogi na tym historycznym trakcie przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego. Z nostalgią zorientowałam się, że ojej – minęło 20 lat. Obok ogródka, w którym sączyliśmy kawę i delektowaliśmy się tartą z rabarbarem patrząc na Kościół Św. Krzyża – stanęła staruszka z psem. Na oko miała ponad 90 lat i trzymała pupila na smyczy. Jej ciało było lekko wygięte prawdopodobnie z bólu, ale uśmiechnęła się do nas i powiedziała: „Jaka piękna młodzież, aż miło popatrzeć…”. Zareagowaliśmy z mężem śmiechem tłumacząc się, że my już dawno nie młodzież. W kontekście tych 20 lat minionych oczywiście… A staruszka na to: „Oj, proszę was, kochani, do 60-tki to z pewnością młodzież”!!!! Wprawiło to nas w osłupienie!! Co za optymizm, co za podejście do życia! I pomyślałam „bingo” – to jest to!
Co mnie napędza w życiu? Co mi dodaje energii? Ludzie, którzy mają podejście do życia mniej więcej takie jak ta przemiła, starsza pani na Krakowskim Przedmieściu. Takim się zawsze chce: wstać rano, być aktywnym, być ciekawym świata, innych ludzi. Tacy nigdy się nie nudzą, nie marudzą, nie zabierają energii innym. Tacy są aktywni, otwarci, tolerancyjni, z takimi miło przebywać. Mają horyzont zawsze szeroki. Zawsze widzą coś przed sobą. Uśmiechną się do przeszłości z nostalgią, ale nie mają w sobie goryczy, nienawiści, zawiści, zazdrości. Zawsze jest coś przed nimi, zawsze jest drugi człowiek, do którego warto się odezwać, warto się uśmiechnąć, warto zainspirować do czegoś. Warto dodać energii pozytywnej.
Takie osoby mnie napędzają. Śmiem podejrzewać, że ta starsza pani mogła być pełną wigoru modą dziewczyną podczas Powstania Warszawskiego. Już zdarzyło mi się kiedyś spotkać podobne osoby, kiedy przyjechałam na studia do Warszawy. Byłam raz w pasmanterii, której już nie ma, ponieważ zburzono kamienicę przy Alei Solidarności, w której się kiedyś mieściła ta pasmanteria i obecnie chyba dokładnie w tym samym miejscu jest relikt dzisiejszego kultu przeciętnego Polaka – marudera, poszukującego promocji z gazetki, czyli niemiecki Rossmann.
Tak więc w tej pasmanterii stała w kolejce również starsza pani, jakie uwielbiam. Dystyngowana i urocza dama w kapeluszu i rękawiczkach. Usłyszawszy, że potrzebuję mulinę w kilku kolorach odezwała się wtedy do mnie: „Dziecko drogie, zapraszam do mnie na Ochotę, mam tego kilka pudełek. Mnie to się już nie przyda, nie mam oczu dwudziestolatki”. Ociągałam się skrępowana, ale pani nalegała. Zjawiłam się więc u niej na Ochocie, w pięknym mieszkaniu, w którym tykał przedwojenny zegar, skrzypiał parkiet i czuć było atmosferę jaką uwielbiam choćby z filmu „Jutro pójdziemy do kina..” Kto oglądał, ten wie, a kto nie, to polecam…
W pudełkach po czekoladkach wedlowskich z lat 50-tych starsza pani przekazała mi kolorową mulinę, uścisnęła dłoń i uśmiechnęła się wtedy, że „głowa jeszcze chce niejedno wykonać, na przykład manualnie, że nogi zatańczyłyby jeszcze, ale ciało już nie chce”. Ale pogoda ducha i uśmiech tej pani dały mi wtedy tyle energii, że pamiętam o tym do dzisiaj.
Pamiętam też starszą panią, która mieszkała na Woli na tym samym piętrze, co ja. W zasadzie miałam dwie sąsiadki: tę starszą, wtedy na oko mającą jakieś 70 lat i drugą sąsiadkę, wtedy około 50 – letnią. Była między nimi spora różnica wieku. Ja byłam młoda studentką. Jakiż kontrast był miedzy obiema paniami. Zastanawiałam się, którą spotkam o poranku na piętrze, albo która latem wyjdzie w poszukiwaniu towarzystwa na balkon po południu. Jeśli ta starsza, uczestniczka Powstania Warszawskiego, to miałam zapewniony miły poranek lub wieczór – dystynkcja, urok, dowcip, żart, nostalgia, ale taka napawająca dobrą energią na przyszłość. Jeśli ta druga, to dół był gwarantowany. Marudząca, narzekająca, obolała co dzień z innego powodu, znająca jednocześnie wszystkie ploty z całego osiedla, istny wampir energetyczny…
Wracając do Krakowskiego Przedmieścia i spaceru wakacyjnego bez obecności dzieci u boku, które dopieszczone przez babcię są akurat poza Warszawą, to uwaga moja była wyostrzona, nie zaprzątnięta pilnowaniem pociech. Spacerując, zauważyłam tak wiele, tak wielu ludzi, tak wielu turystów, parę odnowionych elewacji, młode pary przytulone, starsze pary ze splecionymi dłońmi…
I nagle jak grom z jasnego nieba…Trzy panie i pan na oko koło 70-tki, może trochę młodsi. Przed Pałacem, pod krzyżem, do mikrofonu, z zaciętą miną, obrażeni na cały świat, obrażeni na tych uśmiechniętych zaciekawionych turystów – odmawiali do mikrofonu (bo po co po cichu) zdrowaśki. Taki to był kontrast do tej staruszki z pieskiem, która wie lepiej, co to znaczy „młodzież”. Taki to był kontrast do tej staruszki z Woli, która widziała niejedno na tej Woli podczas II WŚ… i mogła być zgorzkniałą, a nie była. Skąd ten jad, pomyślałam…
Na szczęście można jeszcze spotkać osoby, które potrafią napędzić nas do działania, do zwykłego uśmiechu, do luzu, do dystansu do siebie i innych. Chociaż dzisiejszy świat wymaga od nas, żebyśmy byli bezwzględni, rozpychali się łokciami, dawali sobie radę w korporacji, pędzili do przodu. Nie jest to dla mnie równoznaczne z napędzaniem ku dobremu, dodawaniem energii. To powoduje, że tracimy energię, że zamykamy się w swoich 4 ścianach, że zaczynamy żyć konsumpcyjnie z zazdrości, że Kowalski ma auto służbowe, karnet firmowy na siłownię i pakiet extra ubezpieczenia dla całej rodziny i raz do roku super wyjazd integracyjny (którego realia pokazywała już komedia polskiej produkcji). Energii mamy tylko tyle, żeby pokazać szefowi, że „yes, we can”, żeby nie zauważył spadku motywacji i nie wręczył wypowiedzenia. Bo wtedy czarna rozpacz.
A może by tak inaczej? Z uśmiechem, z radością, może z lekką naiwnością dziecka, które podobno dobrze jest w sobie pielęgnować, może lekko pod prąd, ale żeby nikogo nie zmieść po drodze, może przypomnieć sobie własne marzenia i zacząć je spełniać, bo „jeśli nie my, to kto…” – jak śpiewa młody polski wokalista z pokolenia milenialsów? Czerpmy energię z nas samych i rozejrzyjmy się dookoła za pogodnymi staruszkami. Posłuchajmy „Dziarskiego Dziadka” Antoniego Huczyńskiego. Oni mają tę mądrość, spokój i wbrew fizyce, wbrew grawitacji – energię, która uskrzydla, napędza i dodaje sił. Bo tego nam potrzeba, rodzicom dzieci, które musimy wychować i młodym przedsiębiorcom, którzy chcą zawojować świat. A dlaczego by nie? 😉