Rozwód to zmiana. A każdej zmianie towarzyszy strach, tym bardziej, że dotyczy naszego życia. Życia choć nieszczęśliwego, ale dobrze znanego, bezpiecznego, poukładanego. Czy dlatego wiele z nas nie podejmuje decyzji o odejściu? Nie znam kobiety, która po słowach „wiem, że powinnam się rozwieść/odejść”, za chwilę nie doda, ale… i tu pada masa argumentów za pozostaniem w związku: dzieci, dom, długi, wspólny biznes itd. Skoro tyle jest „ale” to czemu w ogóle pojawia się myśl o rozwodzie?
To nie myśl, to sygnał, że chcemy zmian, ale ta chęć siedzi jeszcze głęboko w nas. Jestem zdania, że gdy zacznie pojawiać się w naszych myślach to czas albo zacząć coś robić dla uratowania związku, albo należy przerwać agonię. Najgorsze to zostać w próżni. A co jeśli decyzja zostanie podjęta za nas i rozwód zacznie być naszą rzeczywistością? Czasem to jedyna szansa na odnalezienie własnej drogi. Tak było w moim przypadku.
Ja też byłam kiedyś osobą tkwiącą w pozornie idealnym związku, poukładanym, spójnym. Ale gdzieś głęboko w sobie czułam się nieszczęśliwa, z ogromnym ciężarem na plecach, z masą spraw na głowie i kompletnie osamotniona w tym wszystkim. Sama pewnie nie podjęłabym decyzji o odejściu, bo wciąż w moim przekonaniu było wiele tych „ale” przekonujących mnie, żeby dalej w tym tkwić. Na szczęście (wiem jak to zabrzmi) przyszła nieuleczalna choroba. Perspektywa opieki nad niepełnosprawną żoną skutecznie otrzepała z „miłości” mojego męża i tak z dnia na dzień zostałam sama.
Teraz po pięciu latach rozwodu, muszę powiedzieć jasno i otwarcie, że wszystko to razem było najlepszą rzeczą jaka mnie w życiu mogła spotkać. Ale to nie przyszło samo, – to ja sama musiałam to wszystko po swojemu poukładać. Musiałam czy chciałam? Chciałam!
Psychologowie twierdzą, że odejście wieloletniego partnera/męża to przeżycie porównywalne do śmierci kogoś bliskiego z otoczenia. Jaka śmierć, ja się pytam?! Przecież on żyje i ma się świetnie, lepiej nawet niż my teraz. Czy warto, więc rozpaczać nad odejściem kogoś, kto zawiódł nasze zaufanie, kto ograbił nasze życie z wizji przyszłości, wspólnej starości, kto postawił na swoje potrzeby, ponad naszymi? Ja mówię zdecydowane NIE! To też nie jest tak, że zamknęłam po mężu drzwi, kiedy wychodził z walizkami pełnymi swoich rzeczy i dziarsko zabrałam się za układanie planu na moje nowe życie. Tak nie było. Nie mam natury skłonnej do depresji, ale były chwile, że łzy same z oczu ciurkiem leciały. To normalne i trzeba temu dać czas. Ale trzeba kiedyś te łzy otrzeć i zacząć uczyć się żyć.
Nikogo nie zmusimy do zmiany charakteru, przyzwyczajeń, sposobu bycia, nikogo nie zmusimy, by nas dalej kochał. Czy kiedykolwiek ktoś doceni, że poświęcamy nasze życie, jedyne jakie mamy, dla tworzenia pozorności? Nikt i nigdy. Nie dostaniemy za to medalu. Natomiast stracimy siebie. A każda z nas ma w sobie coś co lubi, co sprawia jej przyjemność, co powoduje, że czuje się inną, lepszą osobą. To jest właśnie ten fundament naszego nowego życia, ten punkt zaczepienia do tworzenia nowej JA.
Można obniżać swoje oczekiwania, tłumaczyć otaczający nas świat i ludzi, bo tak jest wygodniej. Ale najlepiej jest po prostu zacząć coś robić. Nawet małymi krokami wprowadzać zmiany w naszym życiu, żeby zaczęło się ono nam coraz bardziej podobać, żeby stawało się takie jakie kiedyś, jeszcze jako małe dziewczynki, widziałyśmy w marzeniach. Małe kroki dodadzą nam wiary we własne możliwości. Jeśli oswoimy małe zmiany w naszym życiu, to kiedy przyjdzie zmierzyć się z tymi naprawdę dużymi, z naszej bądź nie naszej inicjatywy, będzie nam dużo łatwiej stawić im czoła.
Korzystajmy też z pomocy innych ludzi. Osobiście przekonałam się, że ta pomoc przychodzi od najmniej oczekiwanych osób. Nie bójmy się też o pomoc prosić. A przede wszystkim trzymajmy w pobliżu tych, którzy nawet samą tylko obecnością wnoszą do naszego życia optymizm i chęć życia.
Nie jest łatwo przebrnąć przez rozwód. Samotnie stawiać czoła problemom dnia codziennego. To ogromne wyzwanie i wielka sztuka, ale jak do tego dołożymy „batalię” rozwodową to już z pewnością łatwo nie jest. Zmiany w życiu nie są złe, jeśli zmienią nasze życie na dobre. Ale tego nie wystarczy tylko chcieć, trzeba odważnie się działać. Nikt za nas życia nie przeżyje, nie warto go marnować i żyć byle jak. Zmiany w życiu wprowadzajmy, a te które przychodzą i nas zaskakują nie traktujmy jak zmartwienie, ale jak wyzwania do działania.
A jakie są Twoje doświadczenia w tym temacie? Te dotyczące zarówno spraw emocjonalnych i relacji ze swoją drugą połową, jak również te, dotyczące prawnej strony? Jesteśmy tu po to, aby się wspierać. Jesteśmy tu także dla Ciebie. Napisz do nas: #
* * * * *
O autorce: Dorota Wollenszleger, Prezes spółki All4Her, działającej w sieci Kobieta i Rozwód, główny koordynator w Centrum Rozwodowym w Gdańsku.
Do zajęcia się tą branżą skłoniły mnie osobiste przeżycia i zdobyte przez to duże doświadczenie. W trakcie rozwodu przekonałam się, że kobieta i jej dzieci pozostają bez jakiejkolwiek pomocy. Są pozostawione same sobie. Wiele się mówi o dobru dziecka, o konieczności pomocy rodzinom w trudnych sytuacjach. Ale prawda jest taka, że to tylko puste hasła. Dlatego z ogromną satysfakcją i poczuciem pełnienia pewnej misji zajęłam się tematem rozwodów zawodowo.
Na co dzień jestem mamą dwóch wspaniałych córek. Czas spędzany z nimi uważam za najbardziej wartościowy w moim życiu. Odpoczywam najchętniej w domu z najbliższymi. Lubię wtedy poczytać coś co mnie odpręża, obejrzeć film, albo dobry mecz. Interesuję się psychologią, motoryzacją, modą, architekturą i wystrojem wnętrz. Od października zaczynam studia podyplomowe na kierunku mediacje sądowe i pozasądowe.
Staram się być zawsze sobą, bo najważniejsze to być autentycznym. Można wszystko, tylko trzeba odważyć się zrobić choć jeden krok. Jeśli nie dla siebie to dla kogoś dla kogo warto się starać. Siła przyjdzie, a jak sama nie przyjdzie to my pomożemy